sobota, 19 listopada 2011

Legendy czasami są prawdziwe...



Zgodnie z akcją rozpoczętą na kilku blogach o Tytanach również u mnie historia zaczyna się od nowa. Chciałem co prawda już nie pisać na onecie, bo zacząłem pracę nad systemem blogów na serwisi, ale niestety nie starczyło mi czasu na dokończenie prac.
Tak więc zaczynamy od nowa i teraz postaram się pisać regularnie.

W Chinach każdy zna legendę o zuchwałej małpie, która pozazdrościła niebiosom. Każdy od najmłodszych lat chłonie opowieści o Sun Wukongu, który z małej małpki zrodzonej na szczycie góry, z kamiennego jajka, z biegiem czasu podbił zaświaty stawiając czoła mitycznym stworzeniom i bóstwom, stając się samozwańczym „Mędrcem Równym Niebu”. O czym nie każdy wie, jest fakt że legenda ta, wydarzyła się naprawdę…

Nie opodal pewnej malutkiej wioski zaszytej wgłębi puszczy otoczonej niesamowicie malowniczym krajobrazem złożonych z licznych wzgórz i pięknych jezior, znajdowała się mała buddyjska świątynia. W świątyni tej żyło kilkudziesięciu zaledwie mnichów, a najstarszy z nich, opat Sheng-Lun, czuł że powoli zbliża się zmierzch jego egzystencji.
Rzecz nie w tym, że starzec bał się jej, o nie. Czuł, że zmierza na długo odkładany urlop. Mędrzec bowiem, wierzcie lub nie, nie był wcale zwykłym człowiekiem. Stąpał już po ziemi 500 lub 600 lat, jak mi kiedyś mówił, po czym zwykł dodawać, że któż by to wszystko spamiętał. Był osobą zwaną przez buddystów nieśmiertelnym.
Nieśmiertelni to osoby żyjące według praw dharmy i służące buddzie, ale nie w tym rzecz… Jak wspominałem starzec czuł już kres swojego życia i był gotowy przejść w kolejny etap reinkarnacji. Jeden ze swoich ostatnich dni postanowił spędzić na łonie natury, by docenić dary przyrody.
Sheng-Lun wybrał się w głąb puszczy zupełnie nieświadomy, że właśnie zmierza na spotkanie z przeznaczeniem.

***

Tymczasem w zaświatach Wielki Mędrzec Równy Niebu toczył rozpoczętą przed setkami laty wojnę z nefrytową armią. Długa walka i przewaga liczebna wroga zmuszała Króla Małp i jego kompanów – Chu-Patsie (wielkiego knura) i Sha-Senga (piaskowego mnicha) do odwrotu i podjęcia nowej strategii.
Przebiegły Sun wyciągnął z głowy złoty włos i kazał kompanom odciągnąć na jakiś czas wroga. Przewiązał go przez swoją żerdź tysiąca stóp i z potężnym zamachem rzucił nią w kierunku ziemi. Gdy Chu-Patsie i Sha-Seng nie byli już w stanie odpierać wroga, Sun Wukong przechytrzył nefrytowych żołnierzy zamieniając siebie i swoich towarzyszy w posąg z najtwardszego diamentu.

***

Sheng-Lun przechodząc przez gęstą puszczę dostrzegł przez korony drzew wielki ognisty obiekt powoli zbliżający się do Ziemii. Po chwili obiekt uderzył o ziemię z potężnym hukiem. Starzec zaniepokojony niecodziennym zjawiskiem ruszył pospiesznym krokiem w stronę z której runął obiekt.
Złe przeczucia starca, były niczym w porównaniu do tego co zobaczył na miejscu…
Pech… nie starzec wiedział, że to nie mógł być pech, raczej wola niebios, sprawiły bowiem, że rozżarzony obiekt spadł doszczętnie niszcząc przejeżdżający wąskim traktem samochód.
Starzec obejrzał zgliszcza. Widok mroził krew w żyłach z pojazdu i wszystkiego co się w nim znajdowało zostały dosłownie drzazgi. Starzec klęknął zatapiając się w modlitwie, prosząc Buddę o łaskę dla zmarłych dusz.
Niespodziewanie jednak jego modlitwę, przerwał dźwięk, którego spodziewał się tu najmniej. Był to dziecięcy szloch. Mnich ruszył natychmiast w kierunku usłyszanego dźwięku odgarniając rękoma sterty złomu. Już po chwili jego oczom ukazało się zawiniątko.
Starzec trzęsącymi się rękoma uniósł dziecko i z miną niedowierzania przyjrzał się mu dokładniej. Maluszek z delikatną czarną czuprynką natychmiast się uspokoił i wyciągał ręce do starego mnicha. Dziecko zdecydowanie nie pochodziło z Azji. Osierocone pośrodku Chińskiej puszczy zostało by zjedzone, przez leśne zwierzęta, gdyby cudem nie natrafił na nie mnich.
Starzec postanowił przygarnąć dziecko, wiedząc że Budda nadal ma dla niego jakiś plan.
Wracając starzec zauważył co spowodowało zniszczenia, tuż obok zniszczonego samochodu znajdowała się potężna osmolona żerdź, która od tego momentu wiele lat intrygowała tubylców, a jej niesamowity ciężar uniemożliwił komukolwiek jej przeniesienie.


Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda – niemowlęcia osieroconego gdzieś w głębi chińskiej puszczy.

Ciąg dalszy już wkrótce

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz