wtorek, 4 sierpnia 2009

Odc. 1 Początek



Link do wideonotki: klik

- … ech, co do! – powiedziałem.
Otworzyłem oczy…
- dlaczego nadal nic nie widzę – pomyślałem.
Zbadałem rękami otoczenie. Leżałem na trawie.
Po chwili leżenia uświadomiłem sobie, że nie mogę sobie przypomnieć… kompletnie nic!
Ogarnęła mnie panika. Bardziej nerwowo zbadałem siebie i najbliższe otoczenie.
Kiedy dotknąłem swojego czoła poczułem coś mokrego. Zbliżyłem dłoń ku twarzy, żeby dowiedzieć się co to.
Poczułem nieprzyjemny zapach krwi.
Usiadłem.
Po chwili wzrok zaczął powracać…
Siedziałem na środku łąki, była ciemna noc, a w oddali słychać było krzyki i widać było błyski świateł.
Podniosłem się…
Nagle gdy stopniowo przytomniałem, dotarł do mnie ogromny ból. Czułem, że zaraz pęknie mi głowa. Byłem cały poraniony i zakrwawiony. Obejrzałem się w kierunku świateł.
- Muszę stąd odejść – postanowiłem – ten hałas mnie wykończy!
Zacząłem oddalać się w przeciwną stronę.



Dalej nic już z tamtego dnia nie pamiętałem. Wiem jedynie, że nazajutrz obudziłem się w ciepłym łóżku, moje rany zostały opatrzone, a ja nadal nic nie pamiętałem.
Widząc, że ktoś się mną zajął postanowiłem dowiedzieć się, kto mi pomógł i gdzie jestem. Miałem nadzieję, że ktokolwiek to był pomoże mi przypomnieć sobie kim jestem i co się stało.
Łóżko w którym leżałem znajdowało się w małym pokoiku, ale nie było to jedyne łóżko, mimo małych rozmiarów wyglądało na to, że pokój ten zamieszkiwało bardzo wiele osób, a raczej dzieci.
Rozglądając się dostrzegłem lustro, nie wielkie pęknięte wisiało krzywo na ścianie. Podszedłem, żeby zobaczyć własną twarz, której sam nie mogłem sobie przypomnieć. Ujrzałem w lustrze twarz młodego chłopaka rasy białej o niebieskich oczach i czarnych jak noc włosach. Czułem się jak bym widział ją pierwszy raz, tym bardziej mnie to zmartwiło. Z nerwów rozbolał mnie brzuch. Postanowiłem odszukać mieszkańców owego pokoiku. Gdy wyjrzałem na zewnątrz byłem ogromnie zaskoczony. Znajdowałem się w najprawdziwszej buddyjskiej świątyni!

Jestem w Chinach!? – prawie krzyknąłem.
Jak się później okazało znajdowałem się w słynnej świątyni shao-lin. Przeor świątyni znalazł mnie nieprzytomnego w lesie i zabrał pod swoją opiekę.
I tak zaczęła się moja przygoda. Nie znając Chińskiego i mając świadomość, że nie jestem w domu oraz nie znając własnej tożsamości, z braku wyboru zamieszkałem w świątyni. Spędziłem w niej sześć lat. Nauczyłem się trochę rozmawiać po chińsku, pomagałem w obowiązkach i szkoliłem się razem z mnichami.
Sam pobyt w świątyni nie był moją jedyną „atrakcją”. Tuż po tym jak się w niej znalazłem zacząłem odkrywać w sobie nienaturalne umiejętności. Starałem się je trzymać w sekrecie przed mnichami – nie chciałem znowu zostać sam.
Z czasem te „zdolności” rozwinęły się. Przypuszczam, że zarówno te zdolności jak i mój całkowity zanik pamięci miały ze sobą coś wspólnego.

Mówiąc o „zdolnościach” mam na myśli rzeczy, które ciężko opisać. Poczynając od szybko gojących się ran, poprzez wyzwalanie niszczącej energii, a na lataniu kończąc.
Na ujawnianie ich pozwalałem sobie jedynie podczas samotnych spacerów w lesie.

Szczerze muszę przyznać, że tereny które odwiedzałem potrafiły zaprzeć dech w piersiach. Chiny to piękny kraj. Był tylko jeden problem, to nie był mój dom. Czułem się tam ciężarem. Brakowało mi Ameryki, którą potrafiłem zobaczyć jedynie w kilku mętnych, niezbyt zrozumiałych wspomnieniach.

Po sześciu latach treningów w zakonie shao-lin, poczułem że czas rozpocząć własną wędrówkę. Pożegnałem swoich przyjaciół i udałem się w samotną podróż do Stanów. Przeor pobłogosławił mnie słowami „amida buddha” i podarował mi trochę pieniądzy na podróż. Powiedziałem, że udam się na statek który miał mnie zawieźć ku mojemu przeznaczeniu…
Ale mój plan był nieco inny! Do torby spakowałem płaszcz i opaskę, które uszyłem z krwistoczerwonego płótna, kupionego u kupca, z pobliskiej wioski. Wziąłem jeszcze mój długi kij, który używałem do treningów. Jak tylko oddaliłem się w głąb lasu poza pole widzenia machających do mnie mnichów, założyłem swój strój i wzbiłem się wysoko w chmury. Zamierzałem przebyć drogę w powietrzu.

Podróż zajęła mi jedynie dwa tygodnie, ale dla mnie były to wieki. Największym problemem okazał się ocean. Na szczęście udało mi się co jakiś czas przespać ukryty w łodziach ratunkowych tu i ówdzie pojawiających się wycieczkowców i statków liniowych. Kolejnym problemem okazało się zdobycie pożywienia. Niestety musiałem się uciec do ostatecznych środków – podkradłem trochę krewetek z kilku przepływających statków.

Gdy wreszcie dotarłem do stanów, poczułem się przytłoczony swoją niewiedzą. Nic mi nie przypominało przeszłości. Postanowiłem, że dopóki nie dowiem się kim jestem, pozwolę się nieść przeznaczeniu. Słyszałem o wielu super bohaterach, którzy aktywnie zwalczali zło, teraz gdy sam mogłem coś zrobić zapragnąłem zostać jednym z nich.
Mimo to, długo czułem się zagubiony…

Proszę o komentarze! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz